piątek, 17 października 2014

One.

Słońce przedarło się przez zasłony, budząc mnie ze snu. Zerknęłam na zegarek. 7.00. Co? No proszę was, i ja niby w wakacje będę wstawać o tej porze? Bez przesady. Do szkoły to co innego, rzecz jasna. Chociaż nie wiem dlaczego byłam w szkole pół godziny przed rozpoczęciem lekcji. Nie mam tam żadnych znajomych. Nikt mnie nie lubiał i nawet nie próbował poznać. No bo kto chciałby przyjaźnić się z największym i najbrzydszym kujonem jakiego widział świat? Chociaż nie jestem taka brzydka. Noszę wielkie okulary, ale nie potrzebuję ich. Noszę aparat na zęby, ale za 2 tygodnie go ściągam. Mam pryszcze i wągry, ale to tylko dlatego, że nie dbam o cerę. Mam tłuste włosy, bo myję je tylko wodą,  ciało też. Nie stosuję makijażu,  ubieram się jak lump. Mam nadwagę, to prawda, lecz tylko 7 kg. Lecz gdy umyję włosy, ładnie się ubiorę, ściągnę okulary, zadbam o cerę,  ściągnę aparat na zęby, nałożę lekki makijaż i schudnę 10 kg stanę się prawdziwą laską.
-Sonya, jesteś już gotowa? Musisz pójść po zakupy. - zawołała moja mama z kuchni.
-Zaraz przyjdę - odpowiedziałam i wstałam z łóżka.
Na dworze było ciepło, więc ubrałam spodenki do kolan, podkoszulek z napisem "Jesteś tym co jesz" i japonki. Włosy spięłam w ciasnego koka na karku. Weszłam do pokoju i zobaczyłam na stole sałatkę, a obok pączka. Miałam nadzieję, że ten mniej zdrowy produkt jest dla mnie.
-Sałatka jest dla ciebie, prawda? - zapytałam dla pewności, i już miałam capnąć pączka kiedy mama powiedziała coś, czego się nie spodziewałam.
-Nie kochanie, dla ciebie. - o co jej chodzi? Zawsze jadła zdrową żywność.
-A ten pączek?
-Dla mnie. - odpowiedziała z uśmiechem, biorąc tą pyszność do rąk.
A mi co pozostało? Sałatka! Fuj, same warzywa. Niby dobre, ale jak się ktoś przyzwyczai do jedzenia tylko słodyczy i fastfoodów, to takie są efekty. Lecz dzisiaj byłam naprawdę bardzo głodna, więc szybko pochłonęłam ją i odstawiłam talerz do zmywarki. Nadal byłam głodna. Zauważyłam na stole kartkę. Wzięłam do ręki.  Ach, to lista zakupów.
-A gdzie pieniądze?
-Wyjmij 20 dolarów z portfela taty. - odpowiedziała moja rodzicielka.
Zrobiłam jak kazała i wyszłam z domu. Na moje nieszczęście pod sklepem stała najpopularniejsza grupka w szkole. W jej skład wchodzili:
-Laura Sparks,
-Austin Wood,
-Victoria Reed,
-Justin Bieber,
-Catherine McKinley
-Cody Smith.
Najbardziej mi dokuczają. W drodze do sklepu nie zauważyli mnie. W środku nie było żadnych problemów. Lecz gdy wyszłam z zakupami i już już miałam przemknąć niepostrzeżenie, potknęłam się o kamień i okulary mi spadły z nosa. Niestety usłyszeli i odwrócili się w moim kierunku.
-Och, patrzcie kto tu zawitał. Cześć spaślak! - ostatnie zdanie wykrzyknął Cody.
Postanowiłam ich ignorować. Pochyliłam się, aby podnieść okulary, ale czyjaś ręka mnie uprzedziła. Spojrzałam w górę. Justin.
-Ciekawe, czy widzisz coś bez tych szkieł, grubasie. - zaśmiał się z resztą ekipy.
-Proszę, oddaj mi je. - odpowiedziałam spokojnie, lecz miałam ochotę się rozpłakać.
-Weź je sobie. - cofnął się parę kroków ze złośliwym uśmiechem na ustach.
Ruszyłam w jego kierunku. Wtedy Laura podstawiła mi nogę i upadłam. Zaczęli się śmiać. Justin złamał okulary i rzucił we mnie, trafiając prosto w głowę.
-Proszę bardzo, tłuściochu. - odparł Austin i odeszli.
Rozpłakałam się. Płakałam chyba z 10 minut, a ludzie i tak się mną nie przejęli. W końcu otarłam łzy, podniosłam okulary i wsadziłam do kieszeni. Następnie wzięłam zakupy i poszłam do domu.
-Dlaczego cię tak długo nie było? Gdzie masz okulary? - już od progu wypythywała mnie mama.
-Zdarzył się niemiły incydent. - odpowiedziałam i pokazałam jej okulary.
-Boże, kto ci to zrobił?
-A jak myślisz? Wredni popularsi pod sklepem. Mamo, ja dłużej nie -dam rady. Przenieś mnie do innej szkoły, proszę.
-Wiesz, że wtedy musielibyśmy się przeprowadzić. Poza tym Stratford High to dobra szkoła.
-Szkoła dobra, ale uczniowie już nie.
-Więc dlaczego nie dbasz o siebie? Proszę, kupiłam ci maść na pryszcze i wągry. Jest bardzo dobra, pod koniec wakacji bedziesz mieć piękną, gładką cerę. Okulary też powinnaś odstawić. Nie potrzebujesz ich.
-Jak widać, zrobiłam to. Choć nie w ten sposób co chciałam. - mruknęłam i poszłam do swojego pokoju.
Postanowiłam zasnąć. Położyłam się na łóżku i odpłynęłam do krainy Morfeusza.

"Chłopak. Nie umiem go rozpoznać. Nie znam go, choć chyba gdzieś widziałam. On rozwala wszystko w moim domu. Wbiega mama. Zaczyna krzyczeć przestraszona. Chcę jej pomóc ale nie mogę się ruszyć. Nagle znikąd pojawia się dziewczyna. Stoi za plecami mamy. W ręce trzyma ostry nóż i szykuje się do ciosu. Staram się ostrzec jakoś mamę, ale nie udaje mi się. Wtedy dziewczyna wbija nóż w brzuch mamy. Wyciąga i znów go wbija. Obraca. Mama krzyczy. Chłopak się uśmiecha. Mama upada. Para wychodzi śmiejąc się. Chłopak syczy: Twój chory pomiot może być następny. Wychodzą."
Zerwałam się z łóżka. To był straszny sen. Dla pewności poszłam do pokoju, w którym spała mama. Na łóżku nikogo nie ma. Może jest w łazience? Zgaszone światło. Zaczęłam podejrzewać,  że ten sen jednak jest prawdą. Poszłam do salonu. Zaświeciłam światło i natychmiastowo zatkałam ręką usta, aby nie krzyknąć. Wszystko porozwalane, a mama leży na środku w kałuży krwi. Podbiegłam i uklękłam przy niej.
-Mamo, mamo! Co tu się stało?
-Znaleźli mnie. Weź sztylet i idź za Chandler. Ona cię poprowadzi do Lykanów. Przyjmą cię chyba, że jesteś... - zamykała oczy.
-Nie, mamo. Nie odchodź. Kim niby jestem? Kim są Lykanie? A Chandler? Ona przecież zdechła 3 miesiące temu.
-Nie. Idź na smętarz.
-Ale gdzie to jest?
-Weź ze sobą tych, którzy są wypisani na Karcie Nagród. Na końcu zostanie jedna para. I to oni połączą rasy.
-Jakie rasy? Gdzie jest Karta Nagród?
-Żegnaj... spotkamy się na górze. - po czym odeszła.
-Nie, mamo! Nie! Co ja mam zrobić? Co ja mam teraz zrobić? - rozpłakałam się.